Spotkanie patriotyczne Sybiraków: Opowieść Czesława Czarkowskiego

Plansza z dokumentami

24 listopada 2021, środa, godz. 11.00

Serdecznie zapraszamy Sybiraków na spotkanie patriotyczne, podczas którego Czesław Czarkowski opowie swoją sybiracką historię. .

Tak rozpoczyna się opowieść Czesława Czarkowskiego:

POJEDZIESZ NA BIAŁE NIEDŹWIEDZIE

Urodziłem się 24.12. 1930 r. we  wsi Koczery w okolicach Drohiczyna nad Bugiem. Mama moja nie chciała, żebym w przyszłości był najmłodszy w wojsku, dlatego przepisała mnie na 2 stycznia  następnego roku. Niby dziewięć dni różnicy, a praktycznie cały rok do przodu.

Miałem o dwa lata starszego brata - Tadeusza i o trzy lata młodszą siostrę Stanisławę. Moi rodzice zawsze zajmowali się ziemią.

Kiedy miałem sześć lat rodzina przeprowadziła się z Koczer do Siemiatycz na przedmieścia. Domki budowano tam jeden przy drugim. Moja mama zajmowała się domem a ojciec był ogrodnikiem-rolnikiem. (Po latach przeczytałem, że był ochotnikiem na wojnę w 1920 r.). W naszym najbliższym sąsiedztwie mieszkała rodzina Ławniczuków. Pamiętam, że z nimi mieliśmy mały zatarg. A mianowicie: ja i mój brat pobiliśmy się z ich synem i w amoku czy ferworze walki, jeden z nich krzyknął: „Pojedziesz na białe niedźwiedzie!”. Gdy powtórzyłem to wydarzenie rodzicom, zareagowali natychmiast.

Wkrótce ja i moje rodzeństwo rodzice wywieźli do rodzinnej wsi. Opiekowali się nami dziadkowie. Rodzice odczekali jakiś czas w Siemiatyczach, ponieważ nie było  żadnego zagrożenia, przywieźli nas z powrotem do domu.

Z wyjątkiem Ławniczuków mieliśmy dobrych i pomocnych sąsiadów. Jedna z kobiet pomagała nam pakować się, gdy wywożono nas na Sybir. Matka całkowicie straciła głowę, nie była w stanie zebrać najpotrzebniejszych rzeczy. Pewnie była przerażona i bezradna.

Rosjanie wywózkę podzielili na trzy etapy: pierwszy 10 lutego 1940 r., następny 13 kwietnia, a kolejny to była już masowa deportacja. Ja dostał się  do transportu 20 czerwca 1941 r.  NKWD (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych ZSRR w latach 1934 -1946 , centralny organ państwowy prowadzący działalność w zakresie bezpieczeństwa wewnętrznego, wywiadu i kontrwywiadu oraz nadzorujący lokalnie inwestycje rządowe, następnie przemianowany na Ministerstwo Spraw Wewnętrznych ZSSR.) szukało stale konfidentów. Jak się  dowiedziałem jeden z Ławniczuków był takim konfidentem, zaraz po zakończeniu wojny zbiegł.  W liście do brata pisał, że, gdyby nie uciekł z Siemiatycz, to leżałby już za Bajdy stodołą.

Zesłanie mojej rodziny zaczęło się od przyjazdu Rosjan z samego rana samochodem ciężarowym. Kazali nam się zabierać. Dokładnie nie pamiętam, jak to było i ile dali nam na to czasu. Jedni żołnierze kazali brać jak najwięcej, a inni mówili, te wszystkiego jest na miejscu dużo i nie trzeba niczego ze sobą zabrać. Sąsiadka spakowała nam kilka przydatnych rzeczy m.in. matki futro. Potem wieźli nas siedem kilometrów na dworzec PKP w Siemiatyczach. Zastaliśmy tam drugi rząd ludzi siedzących na tobołkach i czekających na pociąg.

Jak się później okazało, był to długi, towarowy pociąg z krytymi prostokątnymi wagonami bydlęcymi. Skład liczył czterdzieści wagonów. Wchodziliśmy głównymi drzwiami.

Zapakowali nas mniej więcej po 60 osób do jednego wagonu. Na boku były umocowane prymitywne prycze. Jedni spali prawie na podłodze, a drudzy trochę wyżej. Oczywiście, liczba prycz była niewspółmierna do liczby pasażerów.

W naszym wagonie było tylko dwóch mężczyzn: jeden był kiedyś moim nauczycielem, a drugi listonoszem. Na środku wagonu zrobili prowizoryczną ubikację.

Nie wiem, czy ten otwór był już wybity, czy ludzie sami go zrobili. Okienka były zakratowane, czy może zamknięte, nie pamiętam dokładnie, ale na pewno jakieś były

Przy głównych drzwiach zostawili uchyloną przestrzeń, mogliśmy obserwować okolice podczas jazdy. Codziennie dawali nam wodę, musieliśmy wysiadać zawsze ze strażnikiem po wrzątek lub zimna, Dostawaliśmy tylko dwa wiadra dla wszystkich. Na dachu każdego wagonu stał wtedy żołnierz z karabinem i bagnetem.  Pamiętam, że miały długie ostrza. Mimo wszystko najbardziej utkwiły mi w pamięci pieśni, jakie śpiewano w całym pociągu.

Rozlegały się szerokim echem, szczególnie „Serdeczna matko”  i „Boże coś Polskę”. Rosjanie właściwie nam tego nie zabraniali, jak jechaliśmy dwa tygodnie, to ciągle śpiewaliśmy.

O dalszych losach można przeczytać w książce „ Po ukazu sowieckiego prawitielstwa”, która wydana została q 2007r. przez Dom Kultury Zacisze w ramach projektu „Nasze korzenie wczoraj, jutro i dziś”.