Spotkanie wspomnieniowe Sybiraków

Młodzi ludzie stoją na polu kukurydzy.

23 marca 2022, środa, godz. 11.00.

Zapraszamy na spotkanie Sybiraków z Koła Terenowego Związku Sybiraków Warszawa Praga Północ. O swoich losach opowiadać będzie Jadwiga Dobrenko.

Część druga spotkania przeznaczona jest na wybory nowego Zarządu.

Tego dnia Sybiracy odbiorą paczki świąteczne, ponieważ Spotkanie Wielkanocne 6 kwietnia nie odbędzie się.

Pani Jadwiga jest córką oficera spod Grodna wywiezioną z matką i czworgiem rodzeństwa na Wschód do kołchozu "Ziemia i Praca". Pracowała w katorżniczych warunkach w fabryce bawełny, która znajdowała się w pobliskim miasteczku Pastarał ( do Ałma-Aty było około 400 km). 

Nasza Sybiraczka brała udział w spotkaniu z kombatantami - mieszkańcami dzielnicy z okazji jubileuszu 90. rocznicy urodzin. Spotkanie odbyło się 13 października w Urzędzie Dzielnicy Targówek w Warszawie.

Jubilatami byli również:Jan Sabała, Czesław Czarkowski, Czesław Siewko, Józef Kurpinowicz.

Wysadzono nas na przerażajaco pustym stepie.Zaraz zaczęły podjeżdżać ciężarówki z miejscowymi, którzy najpierw przebierali w rodzinach zesłańców, a p[otyem wywozili upatrzonych ludzi do swoich kołchozów. Trafiłam z rodzeństwem do kołchozu "Ziemia i Praca" ("Ziemla i Trud)". Zamieszkaliśmy w prymitywnych lepiankach. Wodę czerpaliśmy z pobliskiego kanału, nie mieliśmy warunków, aby cokolwiek kiedykolwiek ugotować. Nie było czym rozpalić ognia.

Następnego dnia po przyjeździe zagoniono nas na pole do zbierania bawełny. Żar lał się z nieba, nie mieliśmy rękawic, bolały schylone godzinami plecy. Wciąż chciało się pić. Fabryka bawełny znajdowała się w pobliskim miasteczku Pastarał (do Ałma-Aty było stamtąd około 400 kilometrów). Musieliśmy wkrótce podpisać deklarację, iż przyjechaliśmy tu na stałe. Wolno nam było poruszać się tylko w promieniu trzech kilometrów i musieliśmy pracować wyłącznie w tym kołchozie. Co miesiąc musieliśmy się meldować. Kazano nam przyjąć obywatelstwo białoruskie, ale stanowczo odmówiliśmy. Strajkowaliśmy z tego powodu trzy dni.

Za pracę w polu, co tydzień, przydzielano nam sześć kilogramów pszenicy na osobę. Na obiad jedliśmy surowe ziarna kukurydzy kupowanej na bazarku. Pracowałam tam tylko dwa miesiące, gdyż  przy uprawie bawełny straciłam wzrok na jakiś czas.z niedożywiania. Wraz z Jadwigą Robak - starszą koleżanką i jej córką, uciekłyśmy z tego kołchozu. Zaczęlyśmy pracę w innym miejscu, gdzie płacono nam pieniędzmi. Wkrótce zabrałam swojego brata do siebie i razem już pracowaliśmy, zaś siostra została w dawnym miejscu, gdzie nadal dawano jej pszenicę.

Tam, gdzie mieszkaliśmy znajdował się bazarek, gdzie kupowaliśmy żywność. Trzeba było stać w długich kolejkach, oczekując przepustki na wejście. Jeśli weszło się bez pozwolenia, wymierzali karę. Nigdy nie ryzykowałam, bo bałam się.

W odległości sześciu kilometrów od nas były kołchozy, w których pieczono chleb, ale tylko dla Rosjan. Jeśli coś zostało, jakieś resztki, wtedy mogliśmy kupić. Na bazarku można było też kupić olej i mąkę, niestety nie było mleka. W tym rejonie nie hodowano zwierząt.

W czasie zesłania przeszłam trzy choroby: zapalenie płuc, żółtaczkę i malarię. Miałam też udar słoneczny. Kiedy pracowałam z dala naszego kołchozu, bo w tym czasie nie mieli dla nas zajęcia, koleżanka zachorowała ciężko na tyfus. Była osłabiona, gdyż nie mogła już jeść wciąż tej samej potrawy - wody z kaszą. Kiedy w nocy pojawiła się u niej wysoka temperatura, zgłosiliśmy naszemu przewodniczącemu, a on wezwał karetkę. Ambulans dotarł nad ranem, gdyż miało do pokonania czterysta kilometrów. Koleżanka leżała w szpitalu siedem tygodni. Nam na szczęście nic się nie przytrafiło. Jednak po jakimś czasie nastąpił powrót choroby. W końcu się z niej wyleczyła i obecnie mieszka w okolicy Ełku . ( tekst z 2007 r.).

Po zebraniu bawełny z pól, pracowaliśmy w magazynie, układając ją na stertach i przewijając i upychając ją do worków. Najcięższa praca była na tzw. pogruzkach, kiedy trzeba było wnosić na plecach worki ważące od 80 do 110 kg. po dechach opartych opartych o podłogę ciężarówki. Na większe samochody trzeba było wnieść 63 worki, na mniejsze 58. Nie oszczędzano nikogo. wiele młodych osób nie przeżyło tej katorgi, wiele zostało kalekami. Pamiętam kobietę, która spadła z takim ciężkim workiem i złamała sobie nogę, aż wiać było kości.

Nawet teraz, kiedy przyjeżdżam na spotkanie do Białegostoku, z płaczem wspominam tamte czasy, kiedy nie miałam co dać jeść młodszemu rodzeństwu.